Z barmanem przyjęcie musi się udać
Tworząc ofertę bezalkoholową, myślałem, że tylko dzieci będą z niej korzystać. Myliłem się, bo dorośli również są nią zainteresowani. Pod koniec ostatniej imprezy komunijnej podeszła do mnie Pani, która pogratulowała pomysłu. W takich chwilach uświadamiam sobie że moja praca ma sens i sporą wartość.
Z Mariuszem Szczeciną, barmanem Trinkejo, rozmawia Ilona Klimek
Ilona Klimek: Polskie wesele trudno wyobrazić sobie bez czystej wódki. Tymczasem Ty trochę przełamujesz tę tradycję, wprowadzając alternatywę w postaci baru Trinkejo serwującego kolorowe drinki. Jak to rozwiązanie sprawdza się na naszym rynku?
Mariusz Szczecina: Trzeba przede wszystkim zauważyć, że czasy mocno się zmieniają. Rośnie świadomość kultury picia. Zaczynamy rozumieć, że alkohol służy do degustacji. Stawiamy coraz częściej na smak, a nie na procenty. Jest też duża grupa ludzi, którzy nie lubią czystej wódki, a chcą w pełni korzystać z przyjęcia. Te osoby wreszcie mogą napić się czegoś, co naprawdę im smakuje, a to przekłada się bezpośrednio na nastrój, zadowolenie i ducha przyjęcia.
Kto zatem najczęściej zjawia się przy barze?
Częściej przychodzą kobiety, choć mężczyźni także są zainteresowani ofertą. Kilka wesel temu pojawiła się osoba w starszym wieku, przyzwyczajona do tradycyjnej wódki. Chciała jednak spróbować drinka, który tak jej posmakował, że była naszym wiernym gościem do końca imprezy. Nie brakuje również dzieci, dla których mamy ofertę pysznych koktajli bezalkoholowych.
Właśnie, w ubiegłym roku zagościły one na stałe w menu Trinkejo. Jak ten pomysł przyjął się wśród najmłodszych?
Bar bezalkoholowy był strzałem w dziesiątkę. Dzieci go uwielbiają, a my staramy się dać im zdrowszą alternatywę dla napojów gazowanych. Takie drinki sporządzane są na bazie 100-procentowych soków, a nieraz znajdują się w nich także rozgniecione owoce. Rekordzista wypił 14 takich napojów podczas jednej imprezy! Tworząc ofertę bezalkoholową, myślałem, że tylko dzieci będą z niej korzystać. Myliłem się, bo dorośli również są nią zainteresowani. Pod koniec ostatniej imprezy komunijnej podeszła do mnie Pani, która pogratulowała pomysłu i podziękowała za pyszne napoje. W takich chwilach uświadamiam sobie że moja praca ma sens i sporą wartość.
Skoro drinki cieszą się tak dużą popularnością, można przypuszczać, że na przyjęciach masz ręce pełne roboty.
To prawda. Na komuniach często jedynym posiłkiem jest ten zjedzony przed przyjęciem. Potem nie ma na nic czasu. Na weselach jest bardzo podobnie. Kolejka zmniejsza się dopiero koło północy. Dlatego uważam, że obsługa do godziny 2.00 w nocy to opcja najefektywniejsza i taką zazwyczaj proponuję. Podczas takiej nocy wychodzi zza baru od 200 do ponad 300 drinków.
To naprawdę sporo! A jaki jest najczęściej wybierany smak?
Standardowo zawsze rozdajemy na stoły karty drinków z wypisanym składem. Dzięki temu każdy może wybrać dla siebie napój z najbardziej lubianymi składnikami. Jeśli miałbym uogólniać, najczęściej decydujemy się na smaki słodkie oraz drinki dobrze znane, np. mojito, którego zawsze wychodzi zza baru bardzo dużo. Sporo mężczyzn preferuje też drinki przygotowywane na whisky. Zazwyczaj goście przychodzą do baru zdecydowani. Tylko nieliczni proszą o radę. Wtedy proponuję, aby zacząć od początku listy i skończyć na ostatniej pozycji.
Załóżmy jednak, że zjawia się klient, który chciałby się napić np. czegoś kwaśnego na bazie martini. Zdarza Ci się przygotowywać podczas przyjęcia napoje spoza menu czy też opierasz się na ściśle ustalonych recepturach?
Jeśli tylko mam składniki, bardzo chętnie przyjmuję tego typu wyzwania. Problem
z mobilnym barem jest taki, że nie można zabrać ze sobą wszystkich typów alkoholi. Z kolei jeśli wezmę wszystkiego po trochę, może się zdarzyć że braknie mi któregoś składnika potrzebnego do przygotowania czegoś z listy, a to jest niedopuszczalne. Niemniej jednak zawsze mam sekretną listę, która zawiera w sobie coś kwaśnego i coś wytrawnego.
Robienie drinków to jednak nie tylko znajomość przepisu, ale także sztuka przelewania, mieszania, komponowania, dekorowania, którą sprawnie i z pasją prezentujesz przed swoimi klientami. Skąd w ogóle pomysł, żeby nauczyć się tego fachu?
To jest najzabawniejsza historia. Gdyby trzy lata temu ktoś powiedział mi o możliwości wzięcia barmana na wesele, kazałbym mu postukać się po głowie. Przełom jednak nastąpił na weselu mojego brata, który zdecydował się na tę opcję. To było zupełnie inne przyjęcie. Barmani wprowadzają tyle pozytywnej atmosfery samą swoją obecnością, że taka impreza po prostu nie może się nie udać. Wtedy pomyślałem że ja też chciałbym dawać ludziom tyle radości. Zacząłem czytać książki tematyczne, uczyć się przepisów, potem ukończyłem kurs barmański z egzaminem i ta pasja trwa do dziś. Flairing, czyli żonglerka butelkami, to coś, co trzeba ćwiczyć latami. Uczę się tej sztuki niemal codziennie. To tak jak w każdym sporcie – trzeba trenować każdego dnia, aby coś osiągnąć.
Konieczność ciągłego trenowania, koncentracji, sprostania potrzebom klientów, do tego kilka godzin spędzonych za barem. Taka praca może wydawać się ciężka i męcząca. Co zatem daje Ci satysfakcję?
Uśmiech gościa. Moją misją jest przekonanie do oferty baru jak największej liczby osób podczas przyjęcia. Prowadzenie baru mobilnego to świetna okazja do poznania nowych ludzi, obserwacji, ale też nauki sztuki negocjacji. Tak jak wszędzie, również tutaj zdarzają się goście konfliktowi. Takie kontakty to wspaniałe doświadczenie i okazja poprawy swoich umiejętności budowania relacji. Staram się, aby po każdym przyjęciu goście zapamiętali przede wszystkim bar, a nie tylko znakomitą orkiestrę, świetną kuchnię i wspaniały wystrój sal weselnych.
A jakie są ulubione smaki barmana? Z czym lubisz eksperymentować?
Szczególnie zimowe wieczory to czas ciągłych eksperymentów. Ciągle szukam nowych smaków, które mogłyby być jeszcze lepsze od tego, co już oferuję. Sporo tych prób oczywiście kończy się porażką, ale ktoś kiedyś powiedział że aby odnieść sukces, wystarczy podwoić liczbę porażek. Ja z kolei lubię to, za czym inni zwykle nie przepadają, czyli smaki wytrawne, niecodzienne.
Bar mobilny kojarzy się przede wszystkim z działalnością komercyjną. Trinkejo jednak z każdej imprezy przekazuje 3% zysku na konto pomocy szpitala dziecięcego w Krakowie. Skąd taki pomysł?
Bar to biznes, a biznes ma sens, gdy jest dochodowy. Jednak dużym błędem jest traktowanie pieniędzy jako celu. Zawsze powinny one być środkiem do osiągnięcia czegoś większego. Tutaj jest to pomoc innym. Co prawda 3% to niewiele, ale w skali roku uzbiera się już większa kwota. Gdyby jeszcze kilka innych działalności przyłączyło się do akcji, to z takich „groszy” mogą postać naprawdę wielkie sumy. Poza tym mocno wierzę, że dobro, które czynimy, wraca do nas wielokrotnie.